Magnetyzm OLAWSa
Z Piotrem Kocyłą rozmawia Paweł Macuga – maratończyk amator – To powiedz jeszcze, jak zaczęło się bieganie? Kiedy mieliśmy już OLAWSA – ligę, przeważnie było tak, że po każdej konkurencji szliśmy sobie na jakieś piwko i pizzę, porozmawiać i przeanalizować jak wypadły zawody. Podczas jednego z takich spotkań nasz kolega Henryk Florczak – współzałożyciel OLAWSA – opowiadał o tym jak przebiegł pierwsze dwa maratony w 1979 i 1980 roku i jak się przygotowywał. Słuchając stwierdziliśmy, że też dalibyśmy radę – taki tam maraton.
On wtedy wszedł nam na ambicję i stwierdził, że półmaratonu (21 km i 97,5 metra), byśmy nie przebiegli. A my na to: jak to, my nie przebiegniemy półmaratonu czy maratonu? Można powiedzieć, że stało się to przedmiotem zakładu. Czyli ja, Jurek Cibor i Marcin Rabenda, stwierdziwszy, że damy radę, zapisaliśmy się na półmaraton w Pradze. Oczywiście Heniek, też się zapisał. Miało to być 1 kwietnia 2005, a rozmowa miała miejsce pod koniec lutego. Mieliśmy miesiąc na przygotowania. W ciągu tego czasu przebiegliśmy może 3 razy po 5 km i pojechaliśmy na półmaraton.
Na Moście Karola stanęliśmy w skórzanych butach do koszykówki, spodenkach trzy czwarte zasłaniających kolana i w wełnianych bluzach. Już po 200 metrach zdejmowaliśmy bluzy, tak było nam gorąco. Ostatecznie cała nasza czwórka zaliczyła bieg. Heniek przyznał nam rację, że daliśmy radę, ale stwierdził, że maratonu to na pewno nie przebiegniemy. Wtedy nastąpił drugi zakład, że damy radę przebiec i maraton. Na pierwszy maraton pojechałem ja, Tomek Szpiter, Robert Kuriata i Robert Ostręga do Berlina (30.09.2007). Biegło tam 42000 ludzi. Oczywiście, też daliśmy radę. Następnie zrobiliśmy 3 pół maratony i Grand Prix na 10 km w Pradze. Pobiegliśmy też w Budapeszcie, Wiedniu, Barcelonie i Paryżu i tak się zaczęło.
Czy któryś z tych biegaczy znacznie się wyróżniał?
Tak, zdecydowanie w tamtym okresie to był Marcin Rabenda. On w młodości trenował bieganie i miał najlepsze osiągi. Biegał w różnych klubach. Ale nikt się też nie spodziewał, że taki Robert Kuriata (kiedy wstąpił do OLAWSA miał 40 lat) po 3-4 latach, narzucenia sobie ciężkiego treningu, zacznie przebijać innych i złamie 3 godziny w maratonie. W ostatnim okresie najlepsze wyniki osiąga nasz nowy zawodnik – Marcin Pawłowski (ultra maratończyk – ktoś kto biega na długich dystansach najczęściej około 100 km).
Już zresztą drepczą im po palcach następni.
Dokładnie. Kiedy zacząłem szukać wyników maratonów, w tabeli było może 6-8 zawodników – złotoryjan. To lata 1979, 1980, 1981 i 1983. Potem była bardzo długa przerwa. Duża fala startów ruszyła po maratonie w Berlinie w 2007 roku. Teraz już ciężko ją zahamować.
Co szczególnego jest w OLAWSie? Jaki ma magnetyzm? Co sprawia, że wciąż udaje się przyciągać tylu nowych ludzi do biegania?
Atmosfera. Ludzie sami się przyciągają. Nie ma wpisowego, nikt nikogo nie rozlicza, nikt nikogo do niczego nie zmusza, jest swoboda wypowiedzi, swoboda działania. Wystarczy reprezentować klub na jakimś biegu i zgłosić mi, że się biegło pod szyldem OLAWS Złotoryja. A my staramy się promować taką osobę. Jest bardzo często tak, że jeden drugiego wspomaga. Szczególnie widać to na zawodach biegowych. Jeśli ktoś skończy ,to czeka na drugiego ,albo nawet podbiega do niego i dopinguje, żeby przyspieszył. Woła „dasz radę, dasz radę”. Po prostu wspólna pasja.
Jakie jest główne motto OLAWSa?
„Wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy”. Ale jest jeszcze inne. Kilka lat temu z Robertem Kuriatą wymyśliliśmy, żeby raz w roku zebrać się i gdzieś pojechać. Najlepiej za granicę, na jakiś duży bieg, żeby poczuć atmosferę 40 tysięcznego tłumu. Przy okazji pozwiedzać miasto, w którym jesteśmy i integrować się. Stwierdziliśmy, że to super pomysł na takie wycieczki. Stąd motto „Zwiedzanie i Bieganie z OLAWSem”. Od kilku lat staramy się raz, dwa razy do roku pojechać dużą grupą do jakiegoś dużego miasta. Nasi zawodnicy biegali już na czterech kontynentach w Europie, Australii, Afryce i Ameryce Północnej.
Czy zgodzisz się z tym, że bieganie zmienia sposób życia?
Zdecydowanie. Widzę to po sobie i wielu zawodnikach z klubu.
Co daje bieganie?
Konsekwencję w dążeniu do celu, wytrwałość, wytrzymałość. Człowiek staje się lepszy. Udowodnione jest to, że podczas długiego biegania, wysiłku fizycznego wytwarzają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. Wiem to po sobie, bo po dłuższym bieganiu jestem zadowolony, problemy znikają, no w ogóle chce się żyć. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia ludzi z OLAWSa. Oni są uśmiechnięci, weseli, zawsze przyjaźni dla otoczenia, mają inne priorytety – sport zmienia. Rodzina jest zadowolona, bo taka osoba jest niekonfliktowa, zadowolona i spełniona. Minusem jest to, że chcąc trenować trzeba znaleźć na to czas, a to może zabierać czas dla rodziny.
Czyli podpisujesz się pod hasłem „W zdrowym ciele zdrowy duch”?
Tak. Wiadomo, że długodystansowe bieganie może wiązać się z kontuzjami, ale jeżeli robi się to umiejętnie jest więcej plusów niż minusów.
A jakie ty masz plany, jeżeli wolno spytać?
Teraz nie wiem. Jestem tymczasowo niedysponowany. Na razie czekam na decyzję lekarza. Na pewno chciałbym wrócić do sportu.
Wiem, że przygotowywałeś się do połówki IRONMENA (1,9 km pływanie, 90 km jazda na rowerze i 21,1 km bieganie)?
Tak to prawda. Kiedyś namówiłem kilku kolegów (Marcina Rabendę, Maćka Dawidziuka, Marcina Grochowskiego) i pojechaliśmy do Kunic wystartować w sprincie triatlonowym (750 m – pływanie, 20 km – rower i 5 km – bieg). Wtedy, w 2008 roku to były zawody pucharu Polski. Było dużo obostrzeń, a ja nie miałem doświadczenia. W konsekwencji zostałem zdyskwalifikowany, ale nabrałem takiej ochoty do tej dyscypliny, że miesiąc później wystartowałem z Marcinem Rabendą w Mistrzostwach Polski w Chodzieży. Marcin zrobił bardzo dobry wynik, bo załapał się do pierwszej ćwiartki. Ja byłem w ostatniej ćwiartce, ale udało mi się go ukończyć. To był początek i narodziła się myśl ,żeby kiedyś w przyszłości spróbować zrobić połówkę IRONMENA, a potem całego. Całą zimę się przygotowywałem. Byłem w życiowej formie. Poprawiłem wszystkie swoje wyniki w pływaniu, bieganiu i rowerze. Niestety w kwietniu choroba wyeliminowała mnie z dalszych startów.
To musi być szczególnie przykre dla Ciebie, że jako twórca OLAWSa, nie możesz obecnie aktywnie uprawiać sportu.
To jest paradoks. Od szkoły podstawowej, gdzie miałem dwie godziny wychowania fizycznego dziennie, uprawiam sport. Przez ostatnie 10 lat przez 5-6 dni w tygodniu coś trenowałem. I teraz nagle nie mogę nic. To najgorsza kara, ale mam nadzieję, że to okres przejściowy.10 lat OLAWSa to bardzo duży dorobek. Wydarzyło się wiele dobrego dla biegaczy, dla ludzi w Złotoryi.
Skala działań zwiększyła się w sposób, który przerasta jednego człowieka. Czy masz jakiś pomysł żeby zmienić formułę?
Chcemy troszeczkę zmienić statut klubu, powiększyć zarząd, otworzyć się na dyscypliny najbardziej popularne wśród naszych zawodników. Chcemy przenieść siedzibę z Zakładu Poprawczego do Liceum Ogólnokształcącego. Stworzyć trzy sekcje: kolarską, triatlonową i biegową. Chcemy też szkolić młodzież, organizować obozy.
Czyli taka praca u podstaw? Pewnie nie chodzi tylko o bieganie, ale i promowanie innych pożytecznych rzeczy jak sposób żywienia, samodyscyplina – wyniki wymagają zmiany stylu życia.
Wydaje mi się, że mamy już na tyle doświadczoną na własnych przykładach kadrę, że można to przekazać młodemu pokoleniu. Te 10 lat to sama nauka. Próbowaliśmy na sobie. Nie mówię, że zawsze były to dobre decyzje, uczyliśmy się na błędach. Okupiliśmy to kontuzjami i przerwami w uprawianiu sportu. Teraz większość z nas jest tak oczytana, że w niektórych dziedzinach może uchodzić za ekspertów. Zawodnicy doświadczyli tego na sobie i mogą podzielić się doświadczeniami z innymi.
Co radziłbyś rozpoczynającym przygodę z bieganiem?
Wstąpić do OLAWSA. Niekoniecznie trzeba startować w zawodach. Wystarczy umówić się z kimś na trening, wielu już tak robi. W grupie zawsze łatwiej.
A czy już biegającym rekomendowałbyś start w zawodach i dlaczego?
Mogę powiedzieć na swoim przykładzie. Ja, jeżeli miałem coś zrobić, to na 100 procent. Jeżeli już musiałem przebiec te 42 km, to ten jedyny raz w życiu, chciałem to zrobić w dobrym towarzystwie, w szczególnym miejscu. Wybrałem Maraton Berlin, w którym startowało 42 tysiące biegaczy. Jest to niesamowite przeżycie.
Pamiętasz jakąś śmieszną historię związaną z OLAWSem?
Na przykład samo nasze przygotowanie do półmaratonu w Pradze. Przebiegliśmy 3 razy po 5 km i stwierdziliśmy, że jesteśmy przygotowani. To naprawdę śmieszne, jeśli weźmie się pod uwagę strój w jakim wystąpiliśmy i wagę, jaką wtedy mieliśmy. Ja ważyłem ponad 105 kg (teraz 93 kg).
A może jest coś co chciałbyś powiedzieć czytelnikom, zaapelować do ludzi ?
Chciałbym podziękować tym, którzy nas do tej pory wspomagali, kibicowali i byli z nami przez te 10 lat. Szczególnie Pani Dyrektor LO w Złotoryi za przychylność, za to, że użyczała nam bez problemów obiektów sportowych ogólniaka. Także Józefowi Zatwardnickiemu, który poświęcał swój czas, sędziował nam i użyczał strzelnicy. Dziękuję też sponsorom.
Część tożsamości Złotoryi to np. Baszta Kowalska, Wilcza Góra a także i sport. Gdybyś miał na to spojrzeć przez pryzmat dokonań osoby, która miała największy wkład w rozwój złotoryjskiego sportu, to kogo byś wymienił?
Myślę, że Józek Zatwardnicki jest taką osobą. On stworzył OLDBOJA, który był pierwowzorem OLAWSa, był współtwórcą płukania złota i cały czas prowadzi klub strzelecki. Pracuje u podstaw, szkoli dzieci i młodzież i osiąga z nimi sukcesy.
To może powiedz, kto miał największy wpływ na ukształtowanie Twojego ducha sportowego?
To, że jestem sportowcem, że lubię promować sport, organizować różne zawody (organizowałem wiele imprez: siłaczy, wyciskanie sztangi, mistrzostwa badmintona w Złotoryi, wyciskanie wielokrotne nauczycieli – tu pochwalę się, że zdobyłem 3 miejsce w Polsce a drużynowo jesteśmy już drugi rok Mistrzami Polski), zawdzięczam dwóm osobom: Tadeuszowi Pietroszkowi i Andrzejowi Skowrońskiemu. To dwie osoby, które zaszczepiły we mnie sport. Jeden i drugi był moim nauczycielem W-F. Jeden i drugi był moim trenerem od szkoły podstawowej aż do końca technikum. Trenowałem u nich rzut młotem. Co dziwne w podstawówce nie lubiłem sportu. Oni mnie przekonali i nauczyli, że najpierw zacząłem go tolerować, potem polubiłem, a teraz nie mogę bez niego żyć.
Pamiętasz ile godzin wychowania fizycznego miałeś w szkole?
Dwie godziny WF codziennie, czyli 10 godzin w tygodniu + 6 godzin tzw. SKS-ów.
A Twój syn ile ma ?
4 godziny w tygodniu i to sportowa klasa. Ja chodziłem do szkoły na ósmą i wracałem o 16-stej. Miałem w szkole wyżywienie, dwa razy w roku obóz sportowy, zimowy i letni, za darmo dostawałem obuwie sportowe, strój i dres.
Według Ciebie sport pomaga czy przeszkadza w nauce?
Mnie zawsze pomagał. Jak człowiek trenuje, to uczy się samodyscypliny. Ja nauczyłem się, że jest czas na wszystko. Na zabawę, sport i na odpoczynek. Dzięki temu nie zainteresowałem się żadnymi nałogami. W życiu nie paliłem papierosów, żadnych używek, a alkohol tylko w sporadycznych sytuacjach.
Pracujesz z trudną młodzieżą, u której niezwykle trudno wzmóc pozytywną motywację. Czy sport może w tym pomóc ?
Ta młodzież jest tak specyficzna, że praca z nią to taka jakby orka na ugorze. Najlepsze efekty u tych chłopców osiąga się poprzez sport. My to odkryliśmy dużo, dużo wcześniej. Sport jest też ich ulubionym zajęciem. Dlatego, skoro ja lubię sport i oni lubią sport to mamy wspólny mianownik. Żeby mieć na nich większy wpływ zacząłem organizować coraz więcej imprez w zakładzie. Oni pomagali w OLAWSie, sędziowali. Najlepszym przykładem dla nich jest jednak wychowawca. Jeśli widzą, że wychowawca ma pasję, hobby, realizuje się w czymś oni to obserwują i mają przykład do naśladowania. Z czasem przejmują pewne wzorce. My robimy to mimowolnie do niczego ich nie zmuszając, a oni powoli po kilku nawet latach je powielają. Kiedy padło hasło „i Ty możesz zostać maratończykiem” otworzyli szeroko buzie twierdząc, że nie przebiegną nawet 5 km, a ja na to, że kiedyś też tak mówiłem. Popatrzcie jak ja wyglądam, ile ważę a przebiegłem maraton. Trafiliśmy kilku takich, którzy dzięki temu zaczęli się dobrze uczyć, zachowywać, wykazali się determinacją w dążeniu do celu. Jeden w nagrodę pojechał z nami nawet do Barcelony na maraton.
Jak Ci się podoba pomysł turnieju miast w wydaniu sportowym? Kilka konkurencji, np. bieg na trasie z miasta do miasta, jakieś gry i zabawy?
Bardzo dobry pomysł. Ale żeby go zrealizować potrzeba zaangażowania wielu osób, jakiegoś zaplecza i niestety także nakładów finansowych.