Takie będą Rzeczypospolite...
Od pewnego czasu próbuje się skonfliktować nauczycieli z gimnazjum przy Wilczej z nauczycielami LO (a właściwie teraz to już Zespołu Szkół) przy Kolejowej. Wiem, ktoś od razu zarzuci mi, że w tej sprawie nie mogę być obiektywny, proszę jednak o zapoznanie się z poniższymi twierdzeniami, którym chyba trudno zarzucić, że nie są prawdziwe:
- 1.W złotoryjskich szkołach przeważająca część nauczycieli to mieszkańcy Złotoryi;
- 2.Po scaleniu dwóch gimnazjów w jeden organizm, zabrakło skali porównawczej, jeżeli chodzi o jakość kształcenia gimnazjalnego na poziomie miejskim;
- 3.Tak samo jak trudno zabronić jednemu przedsiębiorcy, żeby konkurował z drugim, tak samo trudno odmówić jednej szkole prawa do obrony swoich miejsc pracy.
Trochę niezrozumiałym jest dla mnie dzielenie Złotoryi na część miejską i część powiatową. Miasto, jako stolica powiatu z jednej strony korzysta z tego, z drugiej strony oddaje. Korzysta – jako centrum administracyjne, kulturalne i gospodarcze. Oddaje – przede wszystkim pracę, ale też niektóre usługi ogólnodostępne. Sądzę, że dochody znacznie przewyższają koszty. Wystarczy spojrzeć na pobliski Chojnów i jego budżet. Gdyby, był stolicą powiatu, na pewno byłoby mu bliżej do Złotoryi, zważywszy na potencjał gospodarczy, czy chociażby położenie przy głównym szlaku kolejowym.
Więc: moje – twoje, czy na nasze – miejskie, a powiatowe, nie jest takie oczywiste i całkiem możliwe, że złotówka odżałowana prowincji wróci pomnożona do centrum. Kiedyś już cytowałem, wypowiedź jednego radnego miejskiego, który wyraził zadowolenie z odrzucenia prośby starostwa na utworzenie gimnazjum przy LO: „uratowaliśmy miejsca pracy dla naszych nauczycieli”. Rozumiem, że w pojęciu tego radnego, ci z LO to rezydenci z Marsa. Zamiast pomyśleć o oświacie kompleksowo, radni dokonali administracyjnego rozdzielenia, które w konsekwencji odbiło się na gimnazjum przy Wilczej. Zamiast dogadać się z powiatem, najłatwiej było powiedzieć „nie”. A podejrzewam, że była płaszczyzna do porozumienia. Nie twierdzę, ze LO zrezygnowałoby z gimnazjum, ale miasto mogło zachować pewną kontrolę np. nad skalą przedsięwzięcia.
Błędem byłoby porównywanie obu gimnazjów en bloc, zwłaszcza, teraz, gdy tych instrumentów jest póki co zbyt mało. A i później będzie to trudne, zważywszy, że do jednego gimnazjum jest nabór w trybie konkursowym, a do drugiego wszyscy muszą być przyjęci. Chciałbym jednak przypomnieć, że gdy istniały dwa gimnazja na Wilczej, w trybie konkursowym były tworzone klasy i zdawało to egzamin. Komu to przeszkadzało?
Przez jakość kształcenia nie należy rozumieć tylko wyników na egzaminach kończących dany etap nauki, czy sukcesy pojedynczych uczniów, ale przede wszystkim postępy jakie w toku nauczania ci uczniowie czynią. Edukacja to również wychowanie młodzieży. O tym jak dana szkoła jest postrzegana często decydują detale: jak traktowana jest młodzieży, ale także rodzice przez dyrekcję czy poszczególnych nauczycieli.
Dwie sprawy można jednak już od razu poruszyć: liczba godzin języków i ich poziom rozszerzenia oraz liczba uczniów w klasie. Nie zgodzę się tu z panem radnym Iwem Mateckim. W tej chwili, gdy jesteśmy otwarci na świat, brak znajomości języka obcego, to tak jakby się i własnego, ojczystego nie znało. Argument ze zmywakiem, mam nadzieję, był chyba jakimś przejęzyczeniem, skrótem myślowym, czy czymkolwiek innym, a nie wyrażeniem tego, co pan radny Iwo Matecki myśli naprawdę. Bo jeżeli pan radny obstawałby przy swoim, to już tylko krok od powtórki z czasów saskich, gdy twierdzono, że im ta Polska biedniejsza będzie, im naród głupszy, tym mniejsza ochota sąsiadów, żeby ją ograbić. Natomiast nauka języków nie może odbywać się kosztem nauki innych przedmiotów, czy to ścisłych czy humanistycznych. Bo za parę lat może się okazać, że mamy nadprodukcję inżynierów, a niedobór nauczycieli, ekonomistów, psychologów czy pracowników socjalnych.
Tak naprawdę to nie kwestia, czy kształcić matematyków czy humanistów, ale żeby robić to dobrze. A na pewno jakości kształcenia nie służą trzydziesto-kilkuosobowe klasy. Dlaczego klasa w gimnazjum przy Kolejowej może liczyć dużo mniej niż 30 osób, a przy Wilczej musi liczyć więcej niż 30 uczniów? Szkoda, że żaden radny o to nie spytał.
I wreszcie ostatnia kwestia, chyba najboleśniejsza. Zawsze kłuło mnie, gdy najpierw mój starszy syn, a później młodszy, którzy kończyli gimnazjum przy Wilczej, powtarzali w domu, jak niektórzy nauczyciele przekonywali swoich uczniów, że lepiej iść do szkoły średniej w Legnicy, niż do LO przy Kolejowej. Tym bardziej, że żadne merytoryczne argumenty za tym nie przemawiały. Wystarczy porównać wyniki matur. I to teraz się mści. Wróciło jak bumerang wyrzucony, a który nie trafił celu. Bo może, gdyby nie ta agitacja, gdyby więcej dzieci ze Złotoryi kontynuowało tu naukę, to władze LO nie byłyby tak zdeterminowane, żeby powołać nową placówkę. O ile nauczycieli, ich niechęć, z trudem, bo z trudem, ale mogę zrozumieć, to brak aktywności na tym polu szeroko pojętych władz miejskich – już nie. No bo przecież szkolnictwo średnie to nie jest domena miejska.
Czas na krótkie podsumowanie. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – te słowa kanclerza Jana Zamoyskiego wisiały za moich czasów w auli Liceum Ogólnokształcącego przy Kolejowej. Czasy były zupełnie inne, ale sens i w XVI w. i w latach osiemdziesiątych XX w. i dzisiaj jest głęboko aktualny. Jeżeli będziemy mieć niedouczoną młodzież, to nie oczekujmy, że ci, którzy będą nami rządzić, z naszej nominacji, będą do tego dobrze przygotowani. Ktoś powie: głupim narodem łatwiej jest rządzić. Nieprawda. Taki naród jest niebezpieczny, chimeryczny i na najlepszej drodze do samounicestwienia.
Dobra edukacja wymaga nakładów. Skąd wziąć pieniądze w czasach permanentnych niedoborów? Gdy nie ma nadziei na większe dochody, trzeba oszczędzać. Na czym można zaoszczędzić, zasugerowałem w poprzednim artykule. I tu jedna zasadnicza uwaga: wcale nie chodzi o zwalnianie ludzi pracujących w urzędzie miejskim, ale to już dyskusja na inny wątek.