Uczmy się historii! (część 1)
Młodzież nie chce uczyć się historii. Tylko trzy osoby zdawały w tym roku w Złotoryi egzamin maturalny z tego przedmiotu. W dodatku wynik był taki sobie. A historia uczy wielu pożytecznych rzeczy. Ba, jest to skarbnica mądrości i rozwiązań, bo wszak lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na swoich. Mniej to boli.
Dlatego warto sięgać do książek historycznych, nawet wtedy, gdy edukację dawno się ukończyło. Ostatnio wpadła mi w ręce, a właściwie w ucho, bo jeżdżąc samochodem słuchałem sobie – książka Ludwika Stommy pt. „Królów polskich przypadki”. Pełno tam smaczków o naszych władcach, ale również migawek z życia wszystkich warstw społecznych Polski, a następnie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W tym również trochę jest o władzach miejskich i to w kontekście wszechobecnej już gorączki przedwyborczej może być bardzo interesujące.
Otóż dnia 16 lipca 1461 roku w Krakowie, najpierw kasztelan wojnicki Andrzej Tęczyński dwukrotnie obił płatnerza Klemensa, a następnie sam został zabity przez rozwścieczonych mieszczan, których doszła wieść jakoby płatnerz Klemens w skutek działań kasztelana opuścił ten padół. Sprawy może by nie było, gdyby nie to, że pospólstwo podniosło rękę na lepiej urodzonego.
Ludwik Stoma pisze co następuje:
„Sąd, który obradował w Nowym Korczynie w drugim tygodniu grudnia 1461, nie bawił się w detale. Przyzwoliwszy łaskawie na uprzednie ciężkie pobicie obrońcy mieszczan Jana Oraczewskiego herbu Śreniawa, skazał hurtem „rajców, cechy i pospólstwo miasta” na karę śmierci. Ze względów technicznych i ekonomicznych wyrok miał być wykonany na „głównych winowajcach zbrodni”.
Zwraca uwagę, że wymiar sprawiedliwości nie był wówczas rychliwy – tak jak dzisiaj zresztą. Co ciekawe, mieszczan bronił człek herbowy i przepłacił to zdrowiem, bo nie dobrze jak się przeciw swemu stadu staje. Ale czytajmy dalej:
„Wyjaśnić trzeba od razu pojęcie „głównych winowajców”. Nikt nie miał przecież zamiaru poszukiwać i ścigać miernot jakowychś: czeladzi, hultajów i żaków, choćby i rzeczywistych zabójców. Ich nic nie znacząca krew nie mogła dać rodowi Tęczyńskich i rodu braciom w szlachectwie najmniejszej satysfakcji. Osądzono całe miasto, więc całkiem naturalnie głównymi winowajcami stawali się stojący w hierarchii miejskiej najwyżej, najznamienitsi i najbardziej szanowani. Krew burmistrza, choć może od błękitu daleka, to już jednak zupełnie co innego, niż byle piekarskiego pomocnika.”
No cóż. Kowal zawinił – Cygana powiesili, chciałoby się rzec. Ale sens tego jest znacznie głębszy. Jeżeli coś zdarzyło się na terenie miasta, odpowiadały i nadal odpowiadają za to jego władze. Kiedyś za pewne niedoróbki, lub niedopatrzenia (gdzież była straż miejska?) mogli dać gardło albo w najlepszym razie postradać majątek. Dzisiaj, gdy ich gospodarskie oko niezbyt bystre jest, mogą jedynie postradać posadę, a to i tak dopiero po paru latach, gdy winy ich zapomnieniu zwykle ulegną. Zostając rajcą albo burmistrzem w wiekach średnich trzeba było się liczyć, że nie tylko miód będzie się spijać, ale również w razie niepowodzenia czarę goryczy przechylić i to nie raz i nie dwa – z cykutą.
Przedstawiona powyżej historia nie doczekała się happy endu. Prawie czterdziestu mieszczan zostało skazanych na śmierć. Co zapobiegliwsi ubieżeli wcześniej z Krakowa. Między innymi ten, od którego sprawa cała się zaczęła – zresztą Bogu ducha winien – płatnerz Klemens. Widocznie przeczuwał, że pogłoska o jego śmierci wnet prawdziwą okazać się może.
Warto jednak zaznajomić się z listą skazanych, choćby ze względu na samo brzmienie nazwisk i funkcje jakie pełnili:
„Znakomity prawnik i znawca dziejów Krakowa, Stanisław Waltoś, podaje nam grudniową listę skazańców: burmistrz Stani¬sław Leimiter; radni: Marcin Bełza, Jan Bem, Marcin Chamister, Dyppold, Michał Edrader, Jerzy Herschperek, Walter Kesling, Herman Krancz, Jan Kridlar, stary Kuncz, Kuncz Lang, Hans Lips, Stanisław Morstyn, Jarosław vel Maciej Szarlej, Tomasz, Jakub Ważnik, Jan Wierzynek, Mikołaj Zalcz i jeszcze paru oznaczonych tylko inicjałami. Ponadto: Bernard — płatnerz, Paweł Burch, Czipsar — kuśnierz, Stefan Kolczar młodszy, Kucha — piekarz, Paweł Lang, Marcin — płatnerz, Mikołaj — mistrz ceklarzy, Stanisław Szeląg — ostróżnik, Jan Teschnar, Klaus Vinkon, Wojciech — malarz i Wolfram — kuśnierz. — Łącznie około czterdziestu mieszczan! Jest to jednak de facto, jakby to określić — lista propozycji. Wiadomo, że paru z pomieszczonych na niej uciekło już z Krakowa, niektórzy liczyć mogą na możnych i wpływowych protektorów.”
Niektórzy z powyższych mieli swoich protektorów, którzy zabiegali u Kazimierza Jagiellończyka o łaskę. Tako dawniej, tak i dzisiaj jak ma się np. znajomego ministra, to można załatwić łaskawsze traktowanie w różnych sprawach. Jak ma się znajomego starostę, to można szybciej przejść pewne procedury urzędowe, jak się ma znajomego burmistrza, można wytargować lepsze warunki działania czy w ogóle życia dla siebie. Jak się ma znajomego prokuratora… Ot cała drabina zależności, władzy, kompetencji. Ale czasami, jakby nie wielkie miało się znajomości, to i tak głowę trzeba położyć dla większych racji politycznych.
Po długich targach udało się tę listę ograniczyć do 9 nazwisk. Bo jednak ktoś gardła musiał dać, żeby nie tyle sprawiedliwości stać się musiało, ale żeby pokazać wszem i wobec kto tu jest panem, a kto pospólstwem jedynie.
„Dla burmistrza, rajców: Langa i Szarleja, oraz Mikołaja, Szeląga i Wojciecha nie ma już ratunku. Wydaje się wprawdzie w pewnej chwili, że miasto się zbuntuje. Wysłani po skazanych drabanci królewscy za pierwszym razem wracają na zamek z niczym. Kazimierz Jagiellończyk podnosi jednak głos. Stanowcze ultimatum wybija mieszczanom z głowy mrzonki o oporze. Za wozami wiozącymi skazańców zatrzaskują się wawelskie wrota.”
I dalej:
„Kaźń ma miejsce 15 stycznia 1462 w pośpiechu, anonimowości, wśród wrogich pomruków dworskiej tylko, a więc szlacheckiej publiczności. Zdekapitowane zwłoki oddane zostaną radzie miejskiej, która z pietyzmem i szacunkiem pochowa je w kościele Mariackim.”
Jaki morał z tego płynie? Mimo wielu niedogodności płynących z pełnienia funkcji publicznych, historia raczej nie zna przypadków, żeby burmistrzów czy rajców brano z łapanki. To raz. A dwa – za czyny swoje i podległej sobie chudoby trzeba odpowiadać. Może nie gardłem już, ale przynajmniej czasem trzeba się chociaż wytłumaczyć. Wydało się za dużo pieniędzy, pomyliło się w kalkulacji kosztów, coś się zawaliło, czegoś się nie zrobiło, albo zrobiło ewidentnie źle… Każdy się może pomylić, ale niech chociaż się wytłumaczy! Tymczasem wygląda na to, że nasi włodarze są ludźmi nieomylnymi. Nie zdarzają im się potknięcia, złe pomysły, nie wydali źle chociażby jednej złotówki – przynajmniej z ich ust o tym nie słyszałem.