Uczmy się historii! (część 2)
Odpowiedzialność władz miejskich: burmistrza i radnych to ważna, acz nie wszyscy przykładają do tego większą wagę. Dopóki samorządowcy nie wejdą wyraźnie w konflikt z prawem, możemy tylko piętnować ich na forach internetowych, albo – jeżeli mamy takie możliwości – w prasie lub radiu, bo o telewizji na poziomie gminnym raczej trzeba zapomnieć. Jak jednak życie pokazuje, słowa krytyki spływają po nich jak woda po kaczce. No chyba, że to czas okołowyborczy…
Odpowiedzialność odpowiedzialnością, ale to, co rzeczywiście może zaboleć obywatela, to wykorzystanie aparatu urzędniczego, jego przygotowania merytorycznego, pozycji - do zgodnego z prawem poskromienia niewygodnej jednostki.
A historia zna takie przypadki. Ludwik Stomma w „Królów polskich przypadkach” opisuje rzecz następującą:
„W tym samym czasie, gdy żołnierze Mikołaja Strusia bronią rozpaczliwie kremlowskich murów, jesienią 1611, rozpatruje Zyg¬munt III gardłową sprawę niejakiego Iwana Tyszkowica, arianina z Bielska Podlaskiego. Żył otóż w Bielsku Jan Popowicz człowiek równie zamożny, co sędziwy. Po jego śmierci, której rychło można się było spodziewać, majętność dziedziczyłby jako siostrzeniec rzeczony Tyszkowic, co oczywiście nie w smak było przyszłej wdowie i wpływowemu powinowatemu — burmistrzowi biel¬skiemu Koszczycowi.”
Zaczyna się bardzo obiecująco i brzmi jakby znajomo. Ale czytajmy dalej:
„Ten ostatni (znaczy się burmistrz – przypisek mój), biegły jak widać w prawie, wymyślił plan iście diaboliczny. Zaoferował oto niczego nie podejrzewającemu Tyszkowicowi prestiżowe, a i dochodowe również szafarstwo miejskie. Objęcie urzędu wiązało się ze złożeniem przysięgi na wierność Rzeczypospolitej. Oznaczonego dnia podniósł nominant dwa palce w górę i wobec licznie zebranych rajców uroczyście oświadczył: „Tak mi Panie Boże pomóż, jakobym wiernie tej Rzeczypospolitej służył.” Tu perfidny Koszczyc położył jednak przed nim drewniany krucyfiks. Odpowiedział Tyszkowic zgodnie z ariańską wiarą: „Że to jest drewno, a ja nie na drewno nieme, ale na Boga żywiącego i na Pana Jezusa przysiąc gotówem, podobniej by na słońce przysięgać niż na to, co człowiek urobił.” Rzekł burmistrz: „Kiedy nie chcesz na figurę Męki Pańskiej przysięgać, przysiężże choć na Boga w Trójcy jedynego.”
Cwany burmistrz wiedział jak kogoś wykończyć. Na zimno, z premedytacją i zgodnie z obowiązującym prawem. A nieświadom niczego obywatel brnął dalej w zastawioną nań pułapkę:
Tyszkowic na to: „Ja Trójce nie znam i nie wiem, co jest, ale znam Boga jedynego, który jest Ojcem Pana Chrystusowym, stworzy¬cielem nieba i ziemi, na tego przysięgać będę.” Natychmiast donos o bluźnierstwie wysłany został do stolicy. „Gdy ta sprawa per appelationem do sądu królewskiego przyszła, tam dekret przeciw Tyszkowicowi aprobowano i sprawę na egsekucje przykładnego wyroku odesłano”.
Tako dawniej, jak i teraz władca samorządowy wobec zwykłego obywatela to jak armia Hunów wobec bezbronnego Rzymu. Taki zna prawo ze wszelkimi jego niuansami i nie boi, ani nie waha się go użyć dla osiągnięcia określonych celów. Pal diabli, gdy te cele służą ogółowi, gorzej gdy wąskiej uprzywilejowanej grupie. Niby wszystko zgodnie z prawem, niby nic władzy nie można zarzucić, a jednak. I jeszcze, gdy takie działanie trafi na jakiś podatny grunt, gdy władza zwierzchnia, pochłonięta własnymi sprawami, albo mająca na uwadze jakiś większy polityczny cel – bezrefleksyjnie uruchomi machinę prawną – nie ma już zlituj się:
„Potem die XVI novembris (16 listopada) w piątek rano o dziewiątej na półzegarzu posłano poń piechotę królewską i wywiódłszy go z ciemnice, przywieziono go do wójta Marcina Kickiego, do którego posłał był król jegomość z dekretem asesorskim, aby on według zdania swego uznał, quo genre mortis (jakim rodzajem śmierci) człowiek ten ma być karany. Dekret skoro mu przeczytano u wójta, wywiedziono przed tąż kamienicę na rynek i tam mu język naprzód kleszczami wyciągnąwszy urżniono, potem go ścięto, zatem rękę i nogę ucięto, na ostatek illas amputates partes et reliquum corpus (owe ucięte części ciała i pozostały tułów) na stos drew włożywszy spalono. A majętność jego oddalono od żony i dzieci...”
Nie wiem dlaczego, ale ten epizod jako żywo przywodzi mi na myśl stosunki panujące w wielu tzw. jednostkach samorządu terytorialnego – czyli po prostu w gminach i powiatach. Niby wszystko zgodnie z literą prawa, niby do niczego nie można się przyczepić, a jednak wykorzystując swoją przewagę z tytułu pełnionej funkcji i dostępu do określonych informacji, jak również praw nadanych, jednym kładzie się kłody pod nogi, by innym nieba przychylić. Jedni korzystają – drudzy tracą. Jednych się wysłuchuje – drugich bojkotuje. Jednym się życzliwie podpowiada i podsuwa różne rozwiązania - innych rozlicza się z aptekarską dokładnością z tytułu win popełnionych i domniemanych. Samo życie i jakby nic się od wieków nie zmieniło.