Syberia oczami dziecka...
W roku 2018, który właśnie się rozpoczął będziemy świętować 100 lecie uzyskania niepodległości. W całej Polsce planowanych jest tysiące imprez upamiętniających ten jubileusz. My również dołożymy małą cegiełkę.
Dokładnie 10 lat temu Stowarzyszenie Edukacja Przyszłości realizowało projekt "Opowiedz mi swoją historię Babciu, Dziadku". Jednym z efektów tego projektu jest kilkanaście wywiadów przeprowadzonych przez uczniów ze starszymi mieszkańcami Złotoryi. Spisane historie, z życia wzięte, warte są przypomnienia, ponieważ dla młodzieży była to lekcja historii nie z książki, filmu, czy literatury, a dla starszych - możliwość przekazania całej prawdy o tamtych trudnych czasach i sposób na utrwalenie jej w pamięci młodego pokolenia Polaków.
Wywiad z panią Urszulą Lorenz, złotoryjanką, przeprowadzały uczennice Gimnazjum nr 2 w Złotoryi Gabriela Siudak (GS) i Marlena Stryczek (MS) pod opieką Beaty Siudak (BS)
Syberia oczami dziecka...
GS: Czy mogłaby nam pani opowiedzieć o swoim pobycie na Syberii?
UL: Byłam na Syberii, gdzie było -50 stopni. I teraz wyobraźcie sobie nagrzać ziemiankę przy takiej temperaturze na zewnątrz i to jeszcze czym. Nie ma węgla, nie ma drewna, akurat ja byłam w tej części, gdzie jest step, step i niekończący się step, więc nie ma drewna, nie ma czym palić. Trzeba było coś ugotować i czymś się ogrzać, więc my dzieci małe, od takich, które się tylko ruszały to łajno koni, krów i owiec mieszaliśmy z suchą trawą robiliśmy takie placki rękami , to było obrzydliwe, ale myśmy się nie brzydzili, to była konieczność życiowa. Mamusia szła do pracy, bracia do pracy. Starszy już pracował, a ja jako dziecko pięcioletnie musiałam im to zabezpieczyć.
BS: I co potem się robiło z tymi plackami?
UL: To się suszyło i paliło.
BS: A język rosyjski był obowiązkowy za pani czasów?
UL: Jak Rosjanie weszli to tak.
BS: Czy mogłaby nam pani opowiedzieć o Katyniu? Czy pamięta pani, w którym roku, w ogóle zaczęto o tym mówić, bo ja przypominam sobie, że za czasów mojej szkoły średniej, a potem na studiach, to była straszna tajemnica, o tym się w ogóle nie mówiło.
UL: Tak, muszę pani powiedzieć, że jak długo po wojnie pisałam życiorysy do szkoły, to nigdy nie pisałam, że ojciec zginął w Katyniu, tylko został zmobilizowany w 39 roku i zginął. Mamusia starała się o ( bo wróciła po 6 latach tej ciężkiej pracy i nie miała warunków, no, ale musiała pracować) o rentę po ojcu, ponieważ nie miała dokumentów, że on zginął, nie miała książeczki wojskowej, że był wojskowym. Każdy wojskowy, jak był zmobilizowany, miał książeczkę wojskową przy sobie, to dla żołnierza bardzo ważny dokument. No i nikt nam tej książeczki nie oddał, bo jeżeli żołnierz zginął na froncie, jeżeli to jest możliwe, to zabierają mu dokumenty i przesyłają do rodziny, między innymi książeczkę, nam nikt tego nie przesłał, no i mama musiała tatę sądownie uśmiercić, bo wszędzie go szukała,w Genewie, przez czerwony krzyż i nigdzie go nie mogła znaleźć i przez sąd go uśmierciła, na tej podstawie dostała rentę rodzinną, za jego pracę, a później rentę.
GS: Co pani pamięta z Katynia?
UL: Tam były szczątki Polaków. Tam są dwie mogiły osobno , dwóch generałów w Katyniu, a resztę to jest siedem dołów śmierci znaczy siedem mogił, takich zbiorowych, bo zanim ich pochowali to najpierw siedem razy odkopywali, raz Niemcy to zrobili, potem przerwali, bo już było ciepło, więc te zwłoki po prostu się rozkładały, to musieli przerwać, później Polacy, w 43 roku Rosjanie, później znów Polacy, znów Rosjanie. Tak, oni to przenosili, przekopywali. Tam podobno część buldożerami, także. W 1988 roku, powiedzieli, że tam powstanie cmentarz, tylko w jakim kształcie nie było wiadomo, odbywały się badania geodezyjne, żeby w ogóle zlokalizować, gdzie te szczątki są, no i to trwało .W dwutysięcznym roku, kiedy było poświęcenie cmentarza, to była tam nawet delegacja państwowa, między innymi premier Buzek .Zresztą muszę Wam powiedzieć, że kardynał wspaniałą homilię wygłosił, nazwijmy to, bardzo sympatyczną, to mi się najbardziej podobało, przecież Ci ludzie tam byli poddawani wszelkim represjom, a on powiedział, „ jeżeli kiedykolwiek dostaniemy ich imienne teczki i cokolwiek tam będzie pisane, to wiedzcie, że to są bohaterowie".
BS: A pani brała pani udział w tej uroczystości?
UL: Tak.Tu na zdjęciu jestem
ja. Zaprosił nas wszystkich Sybiraków prezydent. Brałam udział , byłam
bardzo wzruszona, inni Sybiracy również. Tu, na zdjęciu widać tablicę
mojego ojca- Jana Cymbalisty.
BS: A proszę nam opowiedzieć, bo mnie to bardzo interesuje, bardzo przeżywam fakt, że mogę porozmawiać z kimś kto tam był. Proszę mi powiedzieć tak na co dzień, jak tam się żyło, jak wyście w ogóle przetrzymali takie straszne rzeczy?
UL: Proszę mi wierzyć, że ja się sama zastanawiam.
BS: No właśnie.
UL: Jako dziecko zawsze znosiłam długie zimno, ciągle byłam głodna, wiedziałam, że jedzenie jest tylko raz dziennie, że jest bieda, jeszcze na początku, jak mieliśmy trochę rzeczy i mamusia zamieniała je na żywność ,to jeszcze było dobrze.
GS: Jako tako.
UL: Ale przecież te rzeczy się kończą. Jak przyszli rano i dali dwie godziny na spakowanie się, nie mówili gdzie jedziemy…..
GS: ……i na jak długo?
UL: Ani co można ze sobą wziąć. No to wzięłam podstawowe rzeczy.
MS: Ale jak wyście tam na co dzień żyli pani mówi ,że tak strasznie zimno było? A co robiliście na przykład?
UL: Ja cały czas byłam w „domu”, jeśli można tak nazwać budę z klepiskiem. Oprócz tego był brat ode mnie starszy , on miał 14 lat, ja 5. Mamusia szła do pracy, on też. Ja zostawałam, była jeszcze jedna pani z dwójką dzieci, której syn był w wieku mego brata, to też pracował, ta dziewczynka zostawała, a oni wszyscy szli do pracy. Ponieważ my byliśmy z tej wywózki w kwietniu ,kiedy to właśnie były wywożone żony wojskowych, policjantów, straży granicznej, straży więziennej.
MS: Rozumiem.
UL: Jak ich mężowie byli już albo aresztowani, albo jak mój ojciec byli w niewoli ,wiec już go nie było, to były same kobiety i dzieci, nikt więcej
MS: Rozumiem.
UL: No właśnie mamusia była i nas dwoje i ta pani co miała dwoje dzieci,
i była jedna pani ze starą matką, która też miała trzy córki, a także
kobieta z takim małym chłopczykiem, on był najmniejszy, ja miałam 5 on
miał ze 3-4 lata, pamiętam, że taki mały był no i oni szli do pracy, a
myśmy zostawali ,no i jak to dzieci, biegaliśmy (boso oczywiście), bo
zawsze było boso, wiec co mi się bardzo podobało, że myśmy mieszkali w
takiej małej wiosce i była rzeka, a nad ta rzeką w maju była trawa
zielona, gdzieś do początku czerwca, bo tam wiosna zaczyna się dopiero w
połowie maja, a śnieg jest od września, do maja.
GS: Straszne, i ten
mróz.
UL: Z tym, że mróz nie jest od września tzn. mrozy są już od września tylko nie 40 -stopniowe, tam są takie śniegi, że jak myśmy mieszkali w takiej lepiance, to jest taka chałupka zlepiona z takich glinianych cegieł zmieszanych z trawą i jakiś piec, to można było porządnie zmarznąć. Oczywiście wody nie było, światła też. Zimą to myśmy gotowali tylko ze śniegu wodę. Bo jak tam nawet była jakaś studnia, to zamarzała.
GS: Nic dziwnego, przy tej temperaturze.
UL: Przy tym mrozie całkiem zamarzała. Więc brało się śnieg, topiło i z tego robiło się herbatę lub coś jeszcze innego . Nad tą rzeką rosły dzikie tulipany – przepiękne, dziki czosnek , myśmy to chętnie jedli, bo praktycznie nie było żadnych owoców i warzyw. Najczęściej jadaliśmy taką jaglaną kaszę. Pewnie nie wiecie nawet co to jest? Ja wam pokażę, bo ją tu mam. Dla was to pewnie nie byłby przysmak. Tam, to był rarytas. Ja kiedyś kupiłam, bo chciałam spróbować, jak to teraz smakuje. Znaczy ona na pewno byłaby dobra, gdyby była ugotowana na mleku, posłodzona, ale muszę wam powiedzieć, ze przez 6 lat nie wiedziałam, co to jest bułka, nie wiedziałam co to jest cukier, nie wiedziałam co to jest cukierek, nic, dosłownie nic. Dopiero jak przyjechaliśmy transportem do Legnicy, na przeciw cmentarza były takie drewniane baraki i tam cały transport był przeładowany do tych baraków i później każdy dostawał mieszkanie, był taki urząd repatriacyjny, który dawał zapomogi, jakieś ubranie, pomagał znaleźć mieszkanie. Mamusia za pieniądze kupiła i chleb i bułkę i dała mi. Jak ja zobaczyłam chleb, zupełnie inny niż tam jadłam i tę bułkę, to zaczęłam jeść bułkę z chlebem i mamusia się rozpłakała, że ja nie wiedziałam, co to jest. Jeszcze byłam za mała, żeby pamiętać, a tam na Syberii tego nie miałam. I dlatego to było pierwsze takie zetknięcie. Chleba, bez pieniędzy tam (na Syberii) w ogóle nie było. My praktycznie, poza tym jedzeniem jakim była ta kasza jaglana, (jeśli w ogóle ją mieliśmy ), miesiącami nie widzieliśmy nic innego do jedzenia. Jak mamusia miała mąkę to robiła, (ja już nigdy więcej w życiu nie pozwoliłam mamusi ugotować tego, bo mnie to bardzo nie smakowało ), takie coś, co na wodę dosypywała mąkę i to się nazywało prażucha. Jak miała trochę mleka, to wlała do tego mleka. Jedliśmy to zupełnie bez tłuszczu, bez niczego. Do dziś pamiętam ten okropny smak. Pewnie nawet byście tego dzisiaj nie dotknęły. To się je tylko wtedy, kiedy jest się naprawdę głodnym. Dopóki mieliśmy coś z ubrania to się szło do tych Kazaków i wymieniało te rzeczy na żywność. Oni zimą mieszkali w swoich lepiankach, a w połowie maja, kąpali owce, strzygli je, kąpali żeby nie miały parchów, jak oni to nazywali, ale dokładniej żeby miały czystą skórę, dezynfekowali i na całe lato wychodzili w step. Budowali sobie takie duże namioty to były JURDY i tam je wypasali, a z tego mleka robili różne rzeczy, które jedli, między innymi bryndzę. Robili coś takiego: Mieli takie spiżowe kotły ,w środku białe, rozpalali ognisko smarowali te kotły tłuszczem baranim i wsypywali właśnie tę kaszę jaglaną, i ją tak prażyli. Kazak brał sobie łyżeczkę takiej kaszy pod język i potrafił wypić 3 filiżanki, właściwie nie filiżanki, bo oni w takich czarkach drewnianych, malowanych pili. Trzy filiżanki herbaty - trzymając pod językiem tę kaszę. Oni jedli baraninę, ale myśmy nie mieli takiego dostępu, my mieliśmy tylko to, co było przydziałem dla nas, oni sobie zawijali baraninę i jakoś tam żyli. A my tego nie mieliśmy brakowało przede wszystkim tłuszczu. Polacy bardzo umierali , szczególnie ludzie starsi i małe dzieci. To była potworna śmiertelność. Właśnie mama tej pani, która miała troje dzieci, umarła zaraz w 40 roku. Ona już sobie nie zdawała sprawy gdzie jest, kiedy córka raz dziennie dawała jej to, co miała, nie chciała 12 tego jeść, więc córka płakała, że nie może jej dać nic innego. To były takie tragedie ludzkie, które ja sobie teraz przypominam.
GS: Proszę mi powiedzieć, czy chodziliście do szkoły?
UL: My byliśmy po takich wioskach małych porozrzucani i nigdzie nie było szkoły, zresztą jak takie dziecko mogło wstać i w śniegu zimą chodzić do szkoły, to było niemożliwe. W takim mrozie w takim śniegu. Pamiętam, że w 40-41 roku latem ,to nas z tej wioski przenieśli na inną, gdzie był tylko jeden stary Kazak i Kazaczka, duża stajnia na owce, dwa domy. Oni mieszkali w jednym, a my te 8 czy 9 osób, ile nas tam było, w drugim pomieszczeniu. Wszyscy spali się na podłodze. I to jako dziecko zapamiętałam. Bo później to już były inne czasy. Zapamiętałam to, że jak my się wprowadziliśmy do tego domu, to pierwszej nocy, jak się zrobiło ciemno, wszyscy nagle się zerwali, a tam był taki kaganek na oliwę, to się zaświeciło i każdy był aż czerwony, bo to były pluskwy chyba. To było okropne, więc już spania nie było, przez kilka dni czy więcej czasu spaliśmy na dworze, a moja mamusia i te panie piołunu nazbierały. Tam nie było podłogi tylko klepisko. To śpi się na siennikach ze słomy. I one rozpaliły ogień, pozamykały drzwi. I te pluskwy się wytruły w ten sposób. Tym dymem, tym smrodem. Tam są jeszcze zimą, muszę Wam powiedzieć, takie burze śnieżne, Kazacy to się znają, bo jak patrzą na niebo i mówią, że jutro, czy za dwa dni będzie ta burza. To jest taka burza, że my sobie w ogóle nie zdajemy z tego sprawy, bardzo dużo Polaków w taką burzę zginęło. Trwała co najmniej 3 dni. I Kazacy wtedy dawali owcom jeść na 3 dni , zwierzęta są tam bardzo cenione. Wiec tam owce rzeczywiście były karmione, nie wiem czym. Tą trawą chyba. My mieszkaliśmy w takiej lepiance, że nas zasypało zupełnie, drzwi wejściowe otwierały się na zewnątrz, więc po 3 dniach tej burzy myśmy nie mogli w ogóle ich otworzyć, bo to było zasypane całkiem. Dopiero Kazacy nas odkopali po 3 dniach i wyszliśmy na dwór. Bo na wiosnę tam taka rzeka płynęła, wiec była powódź. A, że ta ziemianka nie miała prądu, to nas do takiej stodoły, wszystkich Polaków zawieźli, no i czekało się aż woda opadnie. My nie mieliśmy prawa poruszania się. Mogliśmy chodzić tylko do rogatek. Jak mamusia dostała list z Polski, to musiała mieć zezwolenie, żeby pójść 25 km pieszo na pocztę i ten list odebrać. W 41 roku, jak Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji w czerwcu, to o tyle było lepiej, że dostaliśmy prawo poruszania się i do dzisiaj go mamy . Mamusia doszła do wniosku, że jednak w takiej wiosce to jest potwornie i chciała, żeby wyjechać do miasta. To było bardzo dobre, bo ci, co w tych sowchozach i kołchozach mieszkali, to umierali z głodu jak nie wiem. Prawie wszystkie plony trzeba było oddać, tak zwany kontyngent, a reszta była do podziału. Ale, że tam wszyscy kradli, wiec praktycznie nie było czego już dzielić. Ten kto ukradł to żył, a ten co, nie ukradł to umierał z głodu. A Polacy się bali, bo za złodziejstwo potwornie tam każą tylko, że to jest tak-wszyscy kradli, ale Polaków rzeczywiście karali. Jak nas wywozili, to nie patrzyli kto jest w jakim stanie zdrowia, więc część ludzi umierała w drodze. Między innymi nasza znajoma z tego samego miasta. Miała dwoje dzieci, takich jak wy. Jej mąż był policjantem, wiec go aresztowali i w 40 roku zabrali. Ona właśnie w drodze umarła i te dwoje dzieci zostały od razu sierotami, więc od razu powstał sierociniec- właśnie w tym miejscu.
GS: A
jak przyjechaliście do miasta?
UL: Mamunia, jak myśmy przyjechali, to już tu pracowała w polu, boso . Mieszała glinę na mokro z tą słomą na pustaki, dlatego później miała potworną egzemę, potworne żylaki do śmierci się męczyła. Mamusia umiała szyć, więc zaczęła pracować w ,,Artelu”. To jest taka spółdzielnia pracy, gdzie szyli mundury wojskowe, reperowali je no i to już zawsze było pod dachem .
BS: No pewnie, że tak…
UL: No pod dachem nie
było już tak zimno . Jak w czterdziestym drugim roku Anders zaczął tworzyć
armię polską, Sikorski podpisał umowę, pod warunkiem, że część ludności
polskiej, znaczy cywilnej wyjedzie. Anders właśnie liczył na te 5
tysięcy oficerów, że on na tym oprze swoją armię. Jak się okazało, żaden z
tych oficerów nie trafił do armii, bo oni już nie żyli i on wtedy zaczął
pytać Ruskich, dlaczego ich nie wypuścili, a oni powiedzieli, że
oficerowie uciekli do Mandżurii. Że ich wypuścili, a oni uciekli do
Mandżurii. A wszyscy byli już wtedy nieżywi. No i później, jak w
czterdziestym trzecim roku, Bering myślał, że jednak wypuszczą żołnierzy,
to Ruscy tylko mu powiedzieli, że my ,,zdjełali manszurio oszybku - myśmy
zrobili wielki błąd i nic więcej” . Dopiero w czterdziestym drugim roku,
jak Niemcy te groby odkryli, to wtedy wszystko się zaczęło, dopiero on w
czterdziestym czwartym - trzecim roku z delegacją polską pojechał oddać
hołd tym pomordowanym, z tym , że tam jeszcze nic nie było. To był las,
nic więcej. Tylko pamięć i na tym się sprawa skończyła. Kiedy się
Armia tworzyła w Kaszkencie, to było w Uzbekistanie na granicy
Uzbekistanu i Turkiestanu koło Aszabanu, to znajoma powiedziała tak: damy
dzieci do sierocińca to wyjadą wcześniej, a my pojedziemy później. Bardzo
dobrze, że mamusia nas nie oddała, bo powiedziała, że nie odda dzieci -
,,dzieci muszą być ze mną” i czekała na zezwolenie, bo tam trzeba było
mieć na wszystko zezwolenie , ale nie wiedziała, że nic z tego nie będzie
jak się nie da łapówki …
BS: Świat się nic nie zmienia.
UL: Tak
wszystko się toczy wobec łapówki. Mama miała ojca pelisę, zaniosła do NKWD
i dała łapówkę, a to była cenna rzecz dla nich, więc wzięli, no i mamusia
dostała zezwolenie. I myśmy przyjechali do Taszkentu, a dwa, trzy dni
wcześniej Anders przekroczył granicę Persji, bo teraz to jest Iran, a
przedtem to była Persja, przekroczył granicę i nas nie puścili. Zresztą
nie tylko nas, bardzo wielu Polaków. Pamiętam jak przeprowadzałam wywiad z
generałem Jaruzelskim, bo on był na wschodzie, bardzo daleko. Popatrzył na
mnie i mówi tak : „młoda osobo, czy pani myśli, że tam było tak jak teraz
? Telewizja ? Pani ma mikrofon, ja czytam codziennie gazetę,
słucham radia? Tam nie było światła, wody, nic!”
MS: Gdzie się pani
urodziła, mieszkała i wychowała ?
UL: Urodziłam się na wschodzie, w
Rohatynie. To jest miasto powiatowe, województwo Stanisławów. Do piątego
roku życia byłam w Rohatynie, sześć lat byłam na zesłaniu, w
czterdziestym roku zostałam wywieziona, w czterdziestym szóstym roku wróciłam
do Legnicy i to już jest praktycznie moje miasto, jak gdyby rodowe, bo tu
się dalej wychowałam, tu skończyłam szkołę podstawową, liceum. Tu w
Legnicy zaczęłam pracować, skończyłam studia zaocznie- ekonomię tzn.
Akademię Ekonomiczną no i w Legnicy mieszkałam do 67 roku do maja, jak wyszłam
za mąż to od 68 roku mieszkam w Złotoryi. Pracowałam w zakładzie górniczym
,,Lena” w kopalni, później w zakładzie urządzeń górniczych. W 82 roku ze
względu na stan zdrowia przeszłam na wcześniejszą emeryturę.
MS: Czym
się pani zajmuje na co dzień ?
UL: Pracowałam zawodowo przez 36 lat,
wychowałam jedną córkę, zajmowałam się, jak każda mama i żona pracująca,
domem i dzieckiem. Teraz jestem na emeryturze. Córka skończyła studia, mam
17-letnią wnuczkę, jest w 2 klasie liceum. We Wrocławiu mieszkają. A my z
mężem jesteśmy emerytami, no i żyjemy normalnie jak żyją emeryci. Dzień
jak co dzień, trochę też od 91 roku pracowałam w Związku Sybiraków.
Pomagałam innym, ponieważ ja jeszcze wróciłam na tyle młoda, że mogłam
skończyć średnią szkołę, studia i pracować, a tam wiele osób niestety nie skończyło
nic, względnie zawodówkę. Pomagałam, jak ukazała się ustawa, że uznano, że
możemy się ubiegać o uprawnienia kombatanckie z tytułu zesłania. Związek
Sybiraków rzeczywiście pięknie to załatwił wszystkim ludziom, którzy nie
zawsze mieli dokumenty, bo część nie szanowała, część gdzieś tam komuś oddała,
gdzieś w urzędzie zabrali i nie zdawała sobie sprawy, że to kiedykolwiek
będzie potrzebne. Myśmy mieli takie karty repartiacyjne i to był jedyny
dowód, że byliśmy na zesłaniu i, że wróciliśmy. W tym roku to
dostawaliśmy jak wracaliśmy do Polski, więc to koło złotoryjskie to różnie
liczyło, zresztą do nas należeli również ludzie z sąsiednich wiosek, nie
tylko ze Złotoryi, to trzeba było pisać, aby pomóc im uzyskać uprawnienia.
To była bardzo dobra decyzja, bo gdybyśmy to dali w ręce urzędników, to połowa
by tego nie miała, a myśmy się sami zobowiązali, że my to załatwimy
-oczywiście nieodpłatnie. To był pełny wolontariat. To się pisało do
różnych archiwów, instytucji, zbierało zeznania świadków, jak ktoś mówił,
że był z tym i z tym, a ten mieszka gdzieś tam, to się do niego pisało,
czy on pamięta, żeby złożył oświadczenia. Czasem mi było przykro
rzeczywiście. To byli ludzie w podeszłym wieku, bo ja byłam na zesłaniu
dzieckiem, a co dopiero te osoby, które miały wtedy dwadzieścia -
trzydzieści lat. Jak byli zesłani , to zazwyczaj albo zdążyli skończyć
trzy klasy podstawowe, albo nie. Potem jak było ich jedenaścioro i były jedne
buty, to jak się mieli kształcić? Ja teraz się śmieję, bo jak pokazują
,,Noce i dnie”, wiem że to nie jest fikcja literacka, to jest
rzeczywistość. Jak ci chłopi pracują, jak zbierają te kartofle z tej
ziemi, a tu deszcz pada, w takich tych sukienkach, w tych spódnicach.
Zresztą chłopi Reymonta, to też nie jest fikcja literacka, to też jest
rzeczywistość. Dopiero niedawno przestałam w tym Związku Sybiraków
pracować. Przestałam, bo teraz już wszyscy dostali uprawnienia. Jest nas coraz
mniej w tym związku Sybiraków, niestety ciągle nas ubywa.
BS: Ale w
niebie was przybywa
UL: No tam w niebie nas przybywa. Co jeszcze
chciałybyście wiedzieć?
GS: Z kim się pani kiedyś widywała i którą
historię zapamiętała pani najbardziej , która była najsmutniejsza, a która
najweselsza?
UL: Muszę ci powiedzieć, że jestem 53 lata po maturze. 3 lata temu
obchodziliśmy 50-lecie matury i wyobraź sobie, ja chodziłam do II Liceum
w Legnicy. Było dużo Żydów. W latach pięćdziesiątych 56- 58 dużo ich
wyjechało, więc praktycznie nas z tej naszej klasy Polaków zdawało maturę
24 osoby 17 i z tego połowa Żydów, a może nawet i więcej. I po 50
latach myśmy się skontaktowali i oni przyjechali do Polski, jak myśmy się
witali (nie zawsze się poznając), to wiedziałam, że przyjedzie Rachela, że
przyjedzie Regina, że przyjedzie Mosze, że przyjedzie Michał, no to już
wiedziałam, że to oni . Kiedy się spotkaliśmy, to było bardzo przyjemne. W
tym roku drugi ogólniak obchodził 60- lecie swego istnienia i się znów
spotkaliśmy. W Sali Rycerskiej w Legnicy była piękna uroczystość. Z
przyjemnością patrzyłam na tę młodzież i przypominałam sobie, że myśmy też
kiedyś tacy byli. Tacy młodzi, weseli uśmiechnięci, a teraz starzy. Były
dwie nauczycielki, bo polonistka już nie żyje, pani matematyk jeszcze żyje,
ale jest chyba chora. Ale była biologiczka i historyczka. Biologiczka
mieszka w Legnicy, a historyczka przyjechała z Wrocławia. Biedna z
laseczką, bo ma biodro chore.
GS: Realizuje pani jakieś swoje plany,
marzenia ? Albo zrealizowała pani ?
UL: Najpierw się uczyłam, potem
mamusia mi chorowała, więc byłam jej opiekunem. Później wyszłam za mąż,
wychowanie dziecka, studia. Wtedy nie miałam czasu na ich realizację.
Jeszcze jak byłam panną, bardzo lubiłam góry, więc zwiedziłam Tatry i to nie
tylko doliny, byłam w tych wysokich górach. Oprócz Rysów byłam wszędzie.
Byłam na Świnicy, na Kasprowym Wierchu. To są trudne szlaki, ale byłam
tam. Zwiedziłam Pieniny. Żałuję tylko, że nie byłam w Bieszczadach, w
Sudetach byłam, na wszystkich ważniejszych szlakach. Jak czytam, co sobotę
taki dodatek do ,,Turysty” ,to z przyjemnością właśnie poznaję kraje i
czytając te artykuły, które piszą dziennikarze, poeci, ludzie różnej
profesji , myślę, że to właśnie tam ,, zostawiłam serce” .
MS: Jakie
jest pani życiowe osiągnięcie, z którego jest pani dumna?
UL: Dumna z
czego jestem ? Że wychowałam dobrze córkę. Ona w wieku osiemnastu lat
kiedyś do mnie mówi „wiesz co, ty mi tak ufasz, ja bym ci nie potrafiła
skłamać, dlatego że mi tak ufasz”. A ja mówię, a cóż by była za
rodzina, gdybyśmy sobie nawzajem nie ufali. Ona bardzo dobrze się tutaj
uczyła, skończyła studia .
BS: A co studiowała ?
UL: Skończyła medycynę,
jest lekarzem. Uważam, że to jest moje osiągnięcie. Opiekowałam się mamą
do śmierci, nigdy się nie bała, że zostanie sama, bez opieki. Zawsze
czekałam na powrót ojca, dopóki wiedziałam, że to jest realne. Później
już przestałam.
MS, GS: Bardzo dziękujemy
UL: Posłuchajcie na koniec:
kiedy w Katyniu rozkopywano kolejne groby, był tam lekarz z Krakowa który
znalazł czaszkę kobiety no i to była jedyna kobieta , która rzeczywiście
została rozstrzelana, była pilotem. Pisano wtedy w prasie: ,,Podczas
ekshumacji zwłok znaleziono ciało kobiety podporucznika lotnictwa Janiny Lewandowskiej
córki generała Jozefa Dowbor Mościckiego”. I on tę czaszkę wziął przywiózł
do Polski do Krakowa, później po wyzwoleniu przyjechał do Wrocławia, był
na Akademii Medycznej i cały czas w prosektorium ją trzymał i jest
zakonserwowana i dwa czy trzy lata temu pochowali ją we Wrocławiu.
BS,
GS, MS: Ślicznie pani dziękujemy